Ostatnio spędzam dużo czasu poza domem. W myśl zasady, że większość ludzi umiera w domu, wolę w nim zbyt wiele czasu nie przebywać. Przebywanie jednak w jednej z pizzerii żywieckiej przyprawiło mnie o przemyślenie, że gdybym umarł właśnie tam to szanse, że ktoś by mnie znalazł byłyby bliskie tym, gdybym mieszkał samotnie w kawalerce, na skraju miasta. Ale po kolei...
Wraz z Moniką i Szymkiem (zbieżność imion przypadkowa lub nie) uznaliśmy, że wyjdziemy po pracy na pizzę. W Bielsku jest niby wiele pizzerii, ale zawsze milej jest pojechać gdzieś dalej, a koleżanka poleciła nam jedną z żywieckich pizzerii, co było dość ciekawą alternatywą. Wraz z uruchomieniem obwodnicy do Żywca jedzie się z 15 minut, czyli tak samo długo co na obrzeża Bielska. Pizzeria Viva La Sorpresa, bo tak nazywało się to miejsce mieści się zaraz obok parku w Żywcu, czyli potencjalnie najlepszej lokalizacji w tej części Polski. O ile byłem kilka razy w Żywcu o tyle nie znalazłem lepszego miejsca do którego ktoś mógłby zabrać tam kogoś na randkę, spotkanie, cokolwiek. Wiecie - park (z którego kiedyś wrzucę Wam fotki, bo jest niesamowicie efektowny), do tego dobre jedzenie. Ciężko taki handicup spieprzyć. Ale...

Weszliśmy. Pierwsze, co mnie mocno zdziwiło, to pięć osób za barem. Myślałem, że ktoś zrobił Ctrl C+ Ctrl V na kelnerze, ale nie. Koleżanka powiedziała Dzień dobry, na które nie otrzymała odpowiedzi. Ja w ogóle nie powiedziałem zakładając, że kultura pracy odwraca kolejność. Gdy przychodzisz do czyjegoś domu w gości to powinieneś powiedzieć Dzień dobry, jednak... gdy przychodzisz do sklepu, restauracji czy czegoś w ten deseń to wymogi odwracają tę sytuację. Przywykłem. Nie zrażeni początkowym faux pas poszliśmy zwiedzać pizzerię. Nie zrobiłem fotek wystroju z racji tragicznego światła tamże. No i pajęczyn na lampach, ale o tym potem. Wybraliśmy drugie piętro. Dziwne, ludzi w środku może z pięć, a pizzeria ma dwa piętra. Może miewała lepsze momenty niż podczas naszej wizyty?
Pierwsze piętro miało swój bar. Nietypowo jak na taką małą pizzerię, no ale może jednak na prawdę zwykle tam jest pełno? Problem polegał na tym, że kompletnie nikt nie obsługiwał tego baru. Po początkowych rozmowach ustaliliśmy zamówienie. W zasadzie siedzieliśmy, siedzieliśmy i... siedzieliśmy i kompletnie nikt się nami nie zainteresował. Zdarzało mi się bywać w różnych miejscach, gdzie przez ogromną ilość klientów kelnerowi przytrafiło się mnie nie zauważyć, ale tutaj było zupełnie inaczej. Przechodził nawet obok nas kelner, który sprzątał stolik obok. Pomyślałem sobie, że pewnie po odniesieniu talerzy przyjdzie. Nic bardziej mylnego. W przypływie skrajnych emocji wpadłem na pomysł żeby zamówić pizzę przez telefon. Zabawny pomysł musiał zostać zrealizowany i tym sposobem złożyłem zamówienie po czym... dowiedziałem się, że rozmawiam z kierowcą, który aktualnie jest w trasie. Rozumiecie to? Pięć osób za barem, a zamówienia odbiera kierowca, który albo jedzie autem i trzecią ręką zapisuje zamówienie i adres albo właśnie jest w trakcie dostawy. Nic dziwnego, że odebrał za trzecim razem.

Miałem ochotę zwyczajnie wyjść, bo skoro siedzieliśmy tam 40 minut i kompletnie nikt nie przyszedł po zamówienie to albo z nimi jest coś nie tak albo ze mną. Może oba, ale w tym przypadku nic ich nie tłumaczy. Jednak głód kazał mi walczyć. Zszedłem w końcu na dół żeby zobaczyć czy może na przykład nie zamknęli uprzednio nas nie informując, ale za barem stały trzy osoby, więc wszystko w najlepszym porządku. Złożyłem zamówienie, po czym chciałem powiedzieć, że siedzimy na górze, ale "kelner" mnie ubiegł podając tackę żeby mi się łatwiej niosło. #noszkurwa . Jakby tego było mało tacka się cała lepiła, a o toaletę celem umycia rąk bałem się zapytać, bo jeszcze usłyszałbym, że siku to w parku za drzewem czy coś. Dopełniłoby to jakość obsługi.
Po jakimś czasie (tu akurat poszło w miarę szybko) wjechała pizza. I znów ambaras. "Kelner" przyniósł (czyli jednak cokolwiek tu przynoszą, bo spodziewałem się bardziej krzyknięcia z dołu "weźcie se pizzę, bo już jest") dwie pizze i... jeden talerz. Na prośbę czy dałoby się zorganizować więcej talerzy zapytał "ile?". Popłakałem się ze śmiechu, ale fartem udało mi się w międzyczasie wypowiedzieć, że jesteśmy w trójkę i mamy jeden talerz. Bałem się czy zrozumie, a że zniknął na dobre to zdążyliśmy część pizzy już zjeść. W sumie da się bez talerzy, ale jednak średnio lubię kruszyć jedzeniem po stole. W końcu nadszedł rzucając niemal dwa talerze przede mnie. Wprawdzie mógł je podać każdemu osobno, no ale byłoby to zbytkiem łaski.

Jedyne do czego nie mógłbym się przyczepić to pizza. Jak na dużą nie była jakiś wielkich rozmiarów, ale fajnie, równo rozłożona składnikami i może to jej urok, może to... mój głód, ale w tym miejscu nie miałbym się do czego doczepić. Sera było też sporo i spodobało mi się to, że rozłożyli go na rantach, przez co jedzenie ich nie przypominała jak w typowej pizzerii - jedzenia wczorajszej bułki, tylko coś na wzór tych bułek z serem z marketów. Lubię je więc ranty serowe również. Jedzenie umilało nam oglądanie wystroju. Widać po pajęczynach i kurzu, że kelnerzy starają się swoją pracę ograniczyć do minimum. Mówią, że jaka płaca, taka praca, więc pewnie kokosów chłopaki tam nie zbijają.
Na koniec jeszcze jedno zaskoczenie. Pracowałem w wielu miejscach jeśli chodzi o gastronomię. Wszędzie funkcjonowała zasada, że siedzi się do ostatniego klienta... jednak nie tam. Punkt 23 kelner uświadomił stolik obok, że zaraz zamykają. Zapytałem go czy przypadkiem nie mają do 24 na co stwierdził, że musiałem pomylić pizzerie. Fakt, pomyliłem i drugi raz mi się to nie przytrafi. Pizzeria znajduje się przy Tadeusza Kościuszki 33a - w drodze do parku omijać szerokim łukiem.
La sorpresa to po hiszpańsku niespodzianka. Takich niespodzianek więcej bym nie chciał. Są jakieś żywieckie pizzerie/restauracje na poziomie? Cena jest najmniejszym kryterium, bo nawet przy zostawieniu 70zł na barze nie spodziewałbym się obsługi na poziomie baru kebabowego (nie urażając budek z kebabem, bo w wielu było znacznie milej).