Dawno nie hejtowałem. I może to nie taki klasyczny hejt, ale pewnie też nieraz trafiacie na taką sytuację i nóż sam się w kieszeni otwiera, a jednak nie robicie nic. A może jesteście jak ja?
Jestem typem roszczeniowca. Człowieka, który zawsze walczy o swoje. Nie tak, jak te komisje na siłę próbujące dojść do "prawdy". O Bolku, samolocie, czymkolwiek. Chodzi mi raczej o ten typ roszczenia, że jeśli jestem do czegoś przekonany czy wręcz pewny to lubię to zaznaczyć nie tylko w wypowiedzi, ale i w zachowaniu. Nie zrozumcie mnie źle. Miewam stany, gdy jest mi wszystko obojętne, bo np jest mi na tyle w danej sytuacji dobrze, że czy wieczór potoczy się w jedną czy drugą stronę to i tak będę zadowolony. Jednak gdy toczy się nie po mojej myśli to na reakcję nie trzeba długo czekać.
Nie rozumiem natomiast ludzi, którzy nie potrafią się odezwać, gdy komuś coś nie pasuje. To przez nich ten tekst i przez nich ten problem, bo nigdy nie potrafiłem przyklasnąć ludziom siedzącym cicho. Na przykładzie związku wolę zwykle zwrócić uwagę na byle głupotę, niż potem irytować się za każdym razem. Wiecie - nieopuszczona deska wkurza kobiety zawsze. Dzień, miesiąc, rok i najbliższe 50 lat. A wystarczyłoby, aby kobieta po prostu powiedziała, że prosi żeby ją opuszczać, normalny facet zrozumie. Problem rozwiązany, mniej nerwów i rozczarowań. Ale nie o tym dziś chciałem, chociaż bezpośrednio ruszyłem typ ludzi, przez których dany problem się pojawia.
Lubię zakupy. Jestem niestandardowym typem faceta, który miewał wręcz za dużo koleżanek, bo autentycznie lubię przejść się po galerii i obejrzeć nowe buty w 20 sklepach czy poszukać zwykłego t-shirta na dziś w trzech galeriach. Skoro mam chwilę wolnego i żadnych planów to dlaczego nie. Nie rozumiem tylko jednego... większość sieci jest z pozoru nastawionych na klientów, a tak naprawdę traktują ich jak niedorajdy. O ile lubię rzucone "Dzień dobry", gdy wchodzę, bo to takie sympatyczne przejawienie faktu, że ktoś zauważył, że potencjalnie chciałbym u nich zostawić wypłatę, o ile już pytanie "W czym mogę pomóc" zawsze mnie irytuje. Dlaczego? Ano dlatego, że pomóc mogę sam sobie. Jak już znajdę to, co chcę kupić to najzwyczajniej w świecie właśnie to wezmę. Rozumiem, że bywają typy klientów, którzy to wchodzą do sklepu i proszą o białe polo w rozmiarze S. Nigdy tak nie miałem, więc o ile dam radę odnaleźć moją rozmiarówkę to z zakupami poradzę sobie sam.
A jeśli sobie nie poradzę to... podejdę i zagadam. Wiem, że dla niektórych facetów podejście do ekspedientki może być równie trudne, jak zagadanie do potencjalnie nowo poznanej kobiety na przystanku, jednak większość ludzi nie ma z tym problemu. Jeśli więc miałbym kłopot ze znalezieniem rozmiarówki to podszedłbym i zapytał o sprawdzenie w komputerze, magazynie, gdziekolwiek.
To samo ze sprzedawcami w sklepach w których pracuje. Jest taki standard, który jednak nie do końca według mnie spełnia wymogi jakiegokolwiek klienta. Znaczy wyobrażam sobie gościa, który chce kupić telewizor, ale na myśl, że ma wejść do sklepu i zapytać sprzedawcę (albo na Boga - sprzedawczynię!) o cokolwiek, rezygnuje z zakupów albo robi je przez internet. Większość klientów w przypadku zagubienia się w temacie zapyta o punkty naprowadzenia.
Jeszcze gorzej jest w restauracjach. Tam jako wyraz troski zdarza się najczęściej "Czy niczego Państwu nie brakuje" lub też "Czy życzą sobie Państwo jeszcze czegoś?". Rozumiem, że będąc w restauracji o wyższym poziomie niż okoliczny bar sałatkowy dostajemy też w ramach wyższej ceny kelnera prowadzącego. Kelner taki musi być miły, chodzi po nasze zamówienia, a na koniec dostaje od nas napiwek. Jedyne czego nie lubię, to właśnie tych pytań. Zamawia sobie człowiek posiłek, prosi aby po 20 minutach od posiłku wjechał deser, a wraz z nim przykładowe piwo. Kelner może zrozumieć, że organizacyjnie nie przeskoczy niczego. Po 30 minutach przychodzi i pyta czy czegoś mi nie trzeba. Zwykle przerywając mi w jakiejś rozmowie czy pracy na laptopie. Gdybym potrzebował pomocy, to naprawdę bym o nią zapytał. Zwłaszcza jeśli widzę kelnera średnio co kilka minut, bo obsługuje też inne stoliki.
Rozumiem, że to wszystko standardy. Standardy do których wykonywania są zmuszani ludzie, którzy normalnie by czegoś takiego nie robili, ale standardy powinny być ustalane pod klienta. Koło powinno się zapętlać. A nie zapętla się.
PS. Tekst miał ukazać się w poniedziałek, ale przez powrót śniegu, zimna i ciemności czuję się mniej więcej jak ten psiak z góry. ;)
Ja także pracuje w sklepie jednak żadna sieciówka, co dzięki Bogu mnie ratuje. Bo ten tekst również bardzo mnie irytuje. Co innego byłoby gdyby sprzedawca widział zainteresowanie np. telewizorem podchodzę i pytam ale często ledwo wejdę do sklepu a już to pytanie. Co gorsza sama jako sprzedawca czekam aż ktoś będzie potrzebował pomocy nie mniej jednak czasem ludzie myślą tylko o sobie. Najlepiej byłoby zrobić zakupy za nich bo gdzie jest to a jest inny rozmiar albo jaki to rozmiar bo nie mam okularów to to to tamto a nie jest sam na sklepie. Nie wydaje mi się, że idąc do Tesco woła od wejścia gdzie jest mąka gdzie cukier, tylko idzie i szuka . Ahh zresztą częściowo wspominałam o tym zjawisku w filmiku :https://www.youtube.com/watch?v=mqVvbpiLnyg . Pozdrawiam ;)
OdpowiedzUsuńNiestety są nawet tacy, którzy od wejścia wołają w marketach gdzie coś znaleźć. W Auchanie w poniedziałki jest Dzień seniora z 10% zniżką i... już od dawna przymierzam się o tekstu o tym, bo autentycznie są ludzie, którzy na chemii o mąkę pytają. ;)
Usuńbardzo nie lubię tego"w czym mogę pomóc"ale jeszcze bardziej nie lubię, kiedy pomocy potrzebuję, a nigdzie nie widać sprzedawcy, albo stoi do niego kolejka klientów.
OdpowiedzUsuńTo zwykle idzie w parze z polityką firmy xd albo zatrudniają 20 osób na 5 miejsc pracy i potem każą im zagadywać do każdej napotkanej osoby albo zatrudniają 2 osoby na 5 miejsc i... nigdy nie spotkasz pracownika, gdy go potrzebujesz :(
UsuńŁohoho co ja widzę jakie wizualne zmiany.
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam w trybie ekspresowym, bo jutro poprawka z rachunkowości... ale przede wszystkim o tej desce jako taki przykład wkurzającego zachowania. Nie wiem czy wystarczy powiedzieć raz, przynajmniej z mojego doświadczenia mówienie nie pomaga, kary nie pomagają itp. Już nie wiem co robić xd
Mhmm trafiłaś na drugi typ faceta. Cóż... pozostaje Ci się denerwować przez najbliższe 50 lat. xD Pozostaje fakt zaakceptować, w końcu deska ma tylko 2 położenia, może być opuszczona, albo podniesiona. xd
UsuńDaj znać jak Ci poszło :)
Nawet zastraszanie nie pomaga xD dam znać za 50 lat jak statystyki wyglądają ;D
UsuńMi o wynik egzaminu chodziło :P ale te "deskowe" statystyki również mi podeślij xd
UsuńA wizualne zmiany eleganckie, jasna strona mocy :D
OdpowiedzUsuńSam nie wiem jakim cudem wytrzymałem z brązem i zielenią. Zwłaszcza, że nie przepadam za żadnym z tych kolorów. xd
UsuńA to dopiero połowa zmian :)
No niestety ja też nie lubię takich zachowań w sklepach, chociaż wiem, że to ich praca i mają to narzucone z góry - sama tak miałam, więc wiem o czym mówię.
OdpowiedzUsuńOstatnio miałam za zadanie znaleźć sukienkę na wesele - milion sklepów do obejścia, uh... Wchodzę do jednego i słyszę już z końca "czego Pani szuka?", "pomóc w czymś?", "a może ja przyniosę kilka?"... Najgorsze jest chyba jednak to kiedy widzę, że sukienka nie pasuje, zamek zaraz wystrzeli, a długość ledwo sięga bioder, a ekspedientka - "Rewelacyjnie Pani wygląda! Musi ją Pani kupić!". Byłam ostatnio bezczelna i powiedziałam zwyczajnie, że nic nie muszę i nie kupię kiedy ktoś mi próbuje na siłę wcisnąć coś beznadziejnego...
Niestety takich akcji jest coraz więcej, bo pewnie babka musiała wykręcić jakiś kosmiczny obrót i próbowała wcisnąć cokolwiek. Zawsze mnie irytowało, jak byłem np z mamą na zakupach i rozkminialiśmy czy coś wziąć czy nie, a ekspedientka przychodziła i zachwalała. Wiadomo, że nie wyrażała szczerej opinii, tylko chce opchnąć towar xd
Usuń