Po dłuższym zastanowieniu uznałem, że taki temat jak finałowy odcinek Gry o tron nie może przejść bez echa. Dlaczego? Bo w sumie znam tylko dwie osoby na świecie, które uznały, że nie oglądają tego serialu, ale nie widziały dlaczego, więc zwykłem uważać, że oglądanie kolejnych odcinków jest dla większości społeczeństwa niemal jak jedzenie i spanie. Co prawda ten sezon dał niewiele odcinków, ale za to ich jakość...
Przedostatni odcinek był znakomity - sceny podróży jak z Władcy pierścieni, następnie walka z niedźwiedziem w zamieci, aż sam finał sceny z hordą nieumarłych na zamarzniętym jeziorze i ratująca przed niechybną śmiercią bohaterów Smocza Królowa. W pewnym momencie można było pomyśleć, że to koniec Johna Snowa... dlaczego? Ano każdy z poprzednich potencjalnych partnerów Daenerys umierał, no i Gra o tron przyzwyczaiła nas już do tego, że w momencie w którym polubimy kogoś, to ten ktoś znika. Zdążyłem się już do tego przyzwyczaić przez The Walking Dead, gdzie przestałem przyzwyczajać się do bohaterów, bo umierają oni w tempie uniemożliwiającym ich poznanie, a co dopiero polubienie. Scena z przylatującą na smoku królową była epicka, nie wiem czy w jakimkolwiek serialu nakręcono podobną, gdzie sama scenografia powalała na kolana... nie mówiąc już o efektach specjalnych. No i to przełamanie konwencji, gdzie wiecznie śmiałkowie ratują kobiety...
A ostatni odcinek? Tylko przez złamaną nogę nie poszedłem na premierę w kinie, bo uważam, że czemuś takiemu należał się wielki ekran. Świetne wydarzenie, bo nie ma nic fajniejszego niż możliwość zobaczenia swojego ulubionego serialu w dobrych warunkach i w gronie osób, które podzielają Twoją pasję. Jestem zdania, że nowy sezon powinien być w całości puszczany w kinie. Wiecie - jakiś abonament typu 50-100 złotych za te 7 odcinków i cotygodniowe spotkania w poniedziałek o 20. Seansom mogłyby towarzyszyć jakieś mniejsze/większe atrakcje związane z serialem, a po myślę że większość wybrałaby się na jakieś integracyjne piwo. Tylko boję się, że finał musiałby zostać wtedy puszczony w nieco inny dzień, niż poniedziałek... ;)
Wracając do odcinka... jedyne co mnie trochę zawiodło to to, że trwał godzinę dwadzieścia i z całą pewnością można było go rozbić na dwa mniejsze. Dlaczego? Tygodniami czekałem na wielką finałową bitwę i niektóre sceny niemal mi umknęły. Znaczy oglądałem je, ale byłem jakby myślami nieobecny, myśląc już o finale. Oczywiście fakt śmierci Littlefingera i tak mnie ucieszył, bo skrajnie go nie lubiłem. To taki typ przyjaciela, który zawsze z Tobą jest, ale tylko po to żeby skorzystać z bycia obok i jeszcze Cię potem podpierdzielić. Dobrze, że w Winterfell mieli Brana, bo w innym przypadku wydaje mi się, że Arya musiałaby po raz kolejny użyć swojej umiejętności. Chociaż brakuje mi tego, bo nie po to w serialu stworzono chyba najbardziej nużący mnie wątek gierek w "Pannę nikt" ciągnący się przez cały sezon, żeby potem użyć tego tylko raz, aczkolwiek mega efektownie w pierwszym odcinku siódmego sezonu.
Niesamowite wydaje się opanowanie smoka przez nieumarłych. Niby oczywisty fakt, ale gdy zginął nie zdawałem sobie sprawy, że tak naprawdę przeszedł on na "drugą stronę mocy". Wielki mur zniknął w mgnieniu oka pozostawiając ewentualnie niewielki pagórek, który obronić będzie trudno, zwłaszcza że armia jeszcze nie wyruszyła z Południa. Myślę, że Jimiemu nie zabraknie jaj i wyruszy wraz z królewską armią na pomoc Północy mimo jego miłości do Cersei. A odnośnie rodzinnej miłości, to pomimo kazirodztwa wątek Johna i Daenerys świetny! Już od ich pierwszego spotkania coś iskrzyło i mimo, że było to dość przewidywalne to ukoronowanie ich znajomości było nakręcone ciekawie. Zastanawia mnie tylko czy Bran jest w wieku w którym może patrzeć na takie rzeczy... ;)